25 sie 2012

„Głos serca” - Jodi Picoult


Dla jednych może już, ale dla mnie to dopiero druga książka J. Picoult jaką miałam okazję w swoim życiu przeczytać. Pierwsza nosiła tytuł: „Dziesiąty krąg” i chociażby w połowie nie dorównywała tej widniejącej na zdjęciu. Ma 555 stron + krótkie podziękowania na ostatniej stronie i jest niesamowicie wciągająca, a uwierzcie, mi, największemu żarłokowi na świecie, że nie sposób było się oderwać od niej nawet, gdy mój brzuch burczał mi z głodu, a z kuchni dochodziły zapachy jabłecznika! :)
Jak nie ma na świecie idealnych ludzi tak i nie ma idealnych książek. Zawsze jest jakiś minus, a chociażby taki, że lektura zdecydowanie za szybko się kończy, a my zostajemy z nieokrzesaną chmarą uczuć i emocji w środku, a i jak bywa w moim przypadku, z mokrymi policzkami. Cyfry u dołu strony mogą niektórych przerażać, ale gdy się czyta nie grają one żadnej roli. Gdy z łóżka, na którym leżymy łamiąc wszelakie prawa fizyki, przenosimy się nagle [w tym przypadku] do tego ciepłego, ogromnego sadu w Massachusett nic oprócz tego zakątka i naszych bohaterów nas nie interesuje.
Rebeka i Hadley, Jane i Oliver, nie nie, powinno być Jane i Sam. Na zawsze. Nie tylko w ich sercach, w ich duszach, ale na co dzień. W duchocie, w upale, w deszczu, w słońcu. Zawsze. Jest też i Joley. Czy o kimś zapomniałam?
Co zmieniłabym w tej książce? Tak naprawdę nic, choć miałam ochotę wykreślić z fabuły jakąkolwiek wzmiankę o Oliverze, ale wtedy nie miałoby tu nic sensu. Niekończące się uczucie, wieczność w ich sercach, ale to za chwilę. Chodzi mi tu bardziej o sposób w jaki zginął jeden z bohaterów, który moim zdaniem był pusty, głupi. Egoizm matki, Jane w pewnym momencie i kompletne rozdarcie. Jej przeszłość, o której na chwilę zapomniała w ramionach przeznaczonego jej tak naprawdę mężczyzny!, choć to nie z nim miała dziecko i to nie za niego wyszła za mąż, to on był tym właściwym. Zaznała uczucia, które było tym na wieczność, choć ich drogi się skończyły, to przecież każdy z nas wie, że miłość nie przestrzega żadnych znaków, nie staję na światłach i nie zapina pasów bezpieczeństwa. Motyw z jabłkiem pod koniec fabuły, może wy nie zwrócicie na to uwagi, ale mi zapadł głęboko w pamięć. I Joley z uczuciami do własnej siostry, które nie były możliwe do urzeczywistnienia. Sam.. Jego polubiłam najbardziej. Na samą myśl mam ochotę go przytulić bez żadnych słów. Hadley i Rebeka.. nie mogę tego zrozumieć i w tym momencie jestem zła na pisarkę o to, że tak zakończyła ich losy.
Nie chcę się rozpisywać ze szczegółami, bo jeśli wszystko wam zdradzę to co to za przyjemność będziecie mieli przechodząc ze strony na stronę, ale z całego serducha ją polecam! Dajcie się ponieść, a może i nawet rozpłaczecie się jak ja. Nigdy nic nie wiadomo...


Na zdjęciu powyżej widnieję mój ulubiony rozdział.
Zaraz wam go zacytuję omijając jakieś tam akapity, zdania, ale przeważającą część będziecie tu mieć.
Czytałam te parę stron już chyba ponad tysiąc razy.
Myślę, że jeszcze z jakieś pięć i będę umieć słowo w słowo na pamięć.

Sam. 

Aż do tej pory nie wiedziałem, że istnieje przykra strona umiejętności czytania w twoich myślach. Masz to wypisane na twarzy i wcale cię za to nie winię. (...)
(...)
Najłatwiej byłoby powiedzieć, że kiedy wyjedziesz, będę żył, jakby nic się nie stało. W końcu przecież byłaś tu bardzo krótko. Zresztą zawsze podejrzliwie traktowałem takie nagłe zauroczenia, więc pewnie mógłby sobie wytłumaczyć, że takie zaślepienie to nie to samo co miłość. Oboje wiemy, że to byłoby kłamstwo. Możesz sobie mówić, co chcesz, przeszłości nie zmienisz. Wszystko działo się szybko, bo nadrabialiśmy stracony czas.
Kiedy o tobie myślę, widzę składankę scen, a nie jeden obraz. Widzę cię w owczym łajnie... Czy nie wydaje ci się, jakby od tamtej sceny minął przynajmniej rok? A potem rozmawiasz z Joleyem pod osłoną jabłoni, to gravenstein. Słońce rzuca cień na twoje plecy. Chyba już wtedy wiedziałem, że cię kocham. Niezależnie od tego, jak się zachowywałem. Może wiedziałem zawsze.
Ciągle wydaje mi się, że byliśmy głupi. Gdybyśmy się tak nie sprzeczali, kiedy się poznaliśmy, mielibyśmy dla siebie prawie dwa razy więcej czasu. Z drugiej strony jednak, gdybyśmy się nie sprzeczali, nie wiem, czybym cię tak cholernie mocno pokochał.
Teraz, w świetle dnia, ot tak, brzmi to niemal śmiesznie. Kocham cię. Słyszy się to tak często: w operach mydlanych, w durnych sitcomach, przy wielu innych okazjach. Słowa zmieniają się w puste dźwięki, już nic nie znaczą. Boże drogi, chętnie bym krzyczał dniem i nocą, wołał te dwa słowa bez przerwy, gdybym w ten sposób mógł cię zatrzymać. Nigdy w życiu nie usiłowałem zmieścić tak wiele znaczenia w jednym krótkim zdaniu.
Dla ciebie rzecz wygląda zupełnie inaczej, przecież nie jestem pierwszym, którego pokochałaś. Nie ma sprawy, mogę to powiedzieć, taka jest prawda. Najpierw pokochałaś Olivera. Wobec tego chciałbym wiedzieć: Czy masz wrażenie, że ktoś wydarł ci serce z piersi? Czy może jest ci łatwiej? Czy poznałaś wcześniej to uczucie?
Ja też nie. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym jeszcze kiedykolwiek tak się czuć. Nie chodzi o ból, teraz nie, nie o tym mówię. Mówię o nas. Kiedy byłem z tobą, nie liczyło się nic. Mógłbym spokojnie patrzeć, jak cały sad pada ofiarą zarazy. Mógłbym być świadkiem wojny, masakry, Armagedonu. Nie miałoby to żadnego znaczenia.
Wiem, że w moim życiu pojawią się inne kobiety, jednak między nimi a tobą nie bezie żadnego porównania. Może się zmienię. Może miłość się zmieni, lecz teraz jestem przekonany, że to, co nas połączyło, zdarza się tylko raz w życiu. Nie mogłabyś mnie zostawić. Dlatego już nie jestem zły. Nie możesz zerwać tych uczuć. One trwają. Zabierasz je ze sobą do Olivera, do Rebeki. Przeze mnie już nigdy nie będziesz taka jak dawniej.
Jeśli będę musiał cię wspomnieć w jakiejś chwili, będzie to wyglądało tak: klęczysz przede mną w oknie, liczysz gwiazdy. Nie pamiętam, dlaczego postanowiliśmy to zrobić, dlaczego porwaliśmy się na to niemożliwe, nieskończone zadanie. Może dlatego, że kiedy byliśmy razem, sądziliśmy, że mamy czas do końca świata. Zrezygnowałaś z liczenia przy dwustu sześciu. Wtedy zaczęłaś im nadawać imiona po dziadkach, pradziadkach, dalszych krewnych i przodkach. Bardzo stare, jak Bertha, Charity czy Annabelle, Homer, Felix i Harding. Pytałaś mnie o imiona z mojej rodziny i ja ci je podsuwałem. Utworzyliśmy na niebie wspólne drzewo genealogiczne. „
Czy wiesz, co to jest gwiazda?", spytałem. „To wybuch, który zdarzył się przed bilionami lat. Widzimy go teraz, ponieważ światło potrzebowało wielu lat, by się znaleźć w zasięgu naszego wzroku". Wskazałem Gwiazdę Polarną i powiedziałem, że chcę ją nazwać twoim imieniem.
- Jane? - powiedziałaś. - Zbyt płaskie dla takiej jasnej gwiazdy.
Powiedziałem, że nie masz racji.
Powstała na skutek wielkiej eksplozji, to prawda, i wiele lat dążyła w naszą stronę, a zostanie z nami jeszcze na długo.
Będę o tobie myślał dzień w dzień do końca życia. Musi tak być. Nie widzę siebie na desce surfingowej, tak jak ty nie potrafisz sobie wyobrazić dorastającej owcy. Jesteśmy z różnych światów. I tylko na moment przecięły się nasze ścieżki. Cóż to był za moment.
Nic nie mów. To nie jest pożegnanie. Spójrz na mnie. Przytul mnie. W ten sposób zniosę o wiele więcej. Mamy sobie do powiedzenia rzeczy, na które nikt jeszcze nie wymyślił słów.
Kocham cię. 

Wytarłam już policzki:)
+ Mam nadzieję, że to moje pisanie ma w ogóle jakikolwiek sens. Kilka słów z waszej strony jak najbardziej mile widziany :*.