24 paź 2012

„Zagubiona przeszłość" - Jodi Picoult


 Książkę tę dedykuję Katie Desmond,
która w dniu mojego ślubu karmiła mnie markizami na śniadanie,
która potrafi docenić fason obuwia z niebieskiego zamszu
i wie dokładnie, ile ludzi znalazło śmierć tamtej pierwszej nocy na Queen Elisabeth II.
Co jakiś czas człowiekowi zdarza się wyciągnąć szczęśliwy los,
jakim jest wspaniały, niezapomniany przyjaciel.
Ty jesteś dla mnie właśnie kimś takim.


***

Czasami bywa tak, że kroczymy przez życie na oślep - i z całych sił będziemy się zapierać, że to nie my, własnymi palcami, zasupłaliśmy sobie opaskę na oczach. 

Wyobrażam sobie, że każde wspomnienie jest jak ziarenko piasku, dookoła którego uformowała się perła; twarda skorupa chroni je, nie pozwala się zetrzeć, zetrzeć na pył, ulecieć z wiatrem.

Pierwszy lepszy facet mógłby wam opowiedzieć, jak to było, kiedy zrozumiał, że kobieta stojąca obok niego jest tą, z którą chcę spędzić resztę życia. W moim przypadku było nieco inaczej: miałem Delię obok siebie od tak dawna, że zorientowałem się, o co chodzi, dopiero gdy jej zabrakło w pobliżu. (...) Delia nie jest tak po prostu kobietą, z którą chcę spędzić resztę życia; ona jest powodem, dla którego jeszcze żyję. 

Po chwili wahania wyciągam ręce i przytulam ją. Muszę wyjątkowo uważać, kiedy dotykam Delii, bo bardzo wiele mnie to kosztuje. Czuję, jak nasze serca biją tuż obok siebie, dwójka więźniów wystukujących wiadomości przez ścianę celi. Wiem dobrze, że przeszłości nie da się wymazać; rozumiem to lepiej, niż Delia byłaby skłonna sądzić. Przeszłość można ukryć, można ją zatuszować, zasłonić, żeby nic nie było widać - ale zawsze pozostanie świadomość tego, co jest pod spodem. 
Odwraca głowę, a delikatna skórka tuż pod samym uchem ociera się o moje wargi. I to wystarczy: odskakuję, jakbym poczuł dotyk rozpalonego żelaza. Wiem, jak to jest, kiedy człowiekowi wydaję się, że może pokierować obsadą głównych ról w swoim życiu, a potem okazuje się, że jemu samemu przypada rola biernego widza. Ale w wypadku Delii cała sztuka stanęła na głowie w połowie spektaklu, a ja mogę zrobić dla niej przynajmniej tyle, że pozostanę tym, kim byłem przedtem. Zawsze wierzyła, że potrafię jej pomóc: wymienić rozładowany akumulator, naprawić cieknącą rurę w piwnicy, skleić złamane serce. Tym razem sprawa mnie przerasta (...). 

Powiem wam, co się dzieję, kiedy rozpacz po stracie kogoś bliskiego wyleje się, jak kipiący syrop, na otwarty płomień smutku: krzepnie i twardnieje, aż tworzy się coś, czego przedtem wcale nie było. Nie jest to, jak by się można było spodziewać, tęsknota, ani nawet żal. To, co powstaję, jest gęste, kleiste i czarne niczym popiół. Ale żeby zrozumieć, co to takiego, trzeba wziąć odrobinę na palec i spróbować językiem; smak podpowie, że taki ostry i cierpki może być tylko gniew w swojej najczystszej postaci. Jak każdą substancję, można go zważyć, zmierzyć, rozsmarować na kromce chleba.

 -Ale ja sama już nie wiem, co to znaczy "ja". - mówię. Eric przytula się do moich pleców. Pomiędzy udami czuję ciepło jego kolana. Ogarnia mnie niczym mgła, koniuszkiem języka przebiega po mapie mojego ciała. - Ja wiem, co to znaczy. - szepcze. 

Co było najpierw: nałóg czy nałogowiec?
Aby się uzależnić, musi istnieć przedmiot pożądania; lecz narkotyk to nic innego jak zwykła roślina, płyn, proszek - dopóki ktoś go nie pragnie z całych sił. Bo prawda jest taka, że nałóg i nałogowiec przyszli na świat razem. I w tym cały problem.
Kiedy człowiek desperacko czegoś pragnie, dostaje drgawek. Powtarza sobie, że weźmie tylko jeden łyczek - tyle co nic - tak tylko dla smaku, a kiedy już czuje płyn na języku, wydaję mu się, że starczy mu to do końca życia. Nocami nie śni o niczym innym. Widzi, jak między nim a tym, czego pożąda, piętrzą się niebotyczne przeszkody - i wmawia sobie, że starczy mu sił, aby je pokonać. Nie zmienia zdania nawet wtedy, gdy po przeskoczeniu pierwszej z nich ląduje plackiem na ziemi, poobijany i zakrwawiony.
Przez całe lata oszukiwałem ludzi, którzy mnie otaczali. Alkohol odstawiłem, ale to był pryszcz w porównaniu z moim drugim nałogiem. Miłość, jeśli ktoś m,nie spyta, jest najgorszym narkotykiem na świecie. Robi z nas ludzi, którymi nie jesteśmy. W jednej chwili zwala nas z nóg, a w następnej dodaje skrzydeł. Nie pozwala odwrócić od siebie uwagi.
Przyglądam się jej przy najprostszych czynnościach; patrzę jak związuję włosy w koński ogon, karmi psa, wiążę Sophie sznurowadła. I chcę jej powiedzieć, jak wiele dla mnie znaczy, ale nigdy nic nie mówię. Bo gdybym przyznał się przed samym sobą, że Delia jest moim narkotykiem,v musiałbym też pogodzić się z myślą, że pewnego dnia trzeba będzie ją odstawić, radzić sobie bez niej. A tego nie potrafię.


Miłość to nie jest równanie, jak wmawiał mi kiedyś twój ojciec. Nie kontrakt i nie szczęśliwe zakończenie. Miłość - to tablica, po której sunie kreda, to ziemia dźwigająca na sobie budynki i tlen w powietrzu, którym oddychamy. To miejsce, do którego zawsze wracam, dokądkolwiek zdążam. Kochałam cię (...). 

Przesuwam wzrokiem po jej włosach, rozdzielonych nierówno na dwie strony, przyglądam się zębom, tym kłom skrzywionym nie więcej niż odrobinę - wyławiam te drobne niedociągnięcia, które zamiast odbierać jej cząstkę urody, czyniły ją tym bardziej fascynującą. Dlaczego nigdy nie potrafiła tego zrozumieć?
-Wciąż jesteś zabójczo piękna - szepczę. - Wiesz, że przez dwadzieścia osiem lat nie spotkałem nikogo, kto rozmawia z ludźmi z telewizora? Albo przestaje stawiać znaki interpunkcyjne, twierdząc, że przeszkadzają literom?
- Ja też się czegoś od ciebie nauczyłam, Charlie - mówi ona. - Jeden bardzo mądry aptekarz powiedział mi kiedyś, że pewnych substancji nie wolno mieszać, bo choć na pozór pasują do siebie, to razem są śmiertelnie toksyczne. Wybielacz do tkanin i amoniak, na przykład. Albo ty i ja.



- Są dwa rodzaje miłości, mija. Pierwszy to ten bezpieczny: szukasz kogoś, kto jest taki sam jak ty. Większość ludzi akceptuje taki układ. Ale można też kochać inaczej. Każdy z nas przychodzi na świat skrzywiony w ten czy inny sposób, a niektórzy pragną za wszelką cenę znaleźć osobę, która będzie idealnie do nich dopasowana. Poszukiwania mogą trwać nawet całe życie. Ale jeśli dopisze ci to szczęście i znajdziesz taką osobę, zaczynasz się odkształcać, zmieniać na siłę, bo wydaje ci się, że dzięki temu będziesz tak samo idealna jak ona. Tylko, że oczywiście, kiedy próbujesz się do niej zbliżyć, okazuje się, że przestaliście do siebie pasować. 

Bank wspomnień, jeśli ktoś chce znać moje zdanie, to nie jest serce ani głowa, to nawet nie jest dusza. To przestrzeń pomiędzy dwojgiem ludzi.

W nowym miejscu, które dla siebie odnaleźliśmy, czasami brakuje słów, ponieważ prawda ma to do siebie, że potrafi być trudniejsza do zniesienia niż kłamstwa.

Być może przeznaczenie nie jest, jak mówią, stawem w którym człowiek pływa jak ryba. Być może przeznaczenie jest rybakiem ludzi, który pozwala człowiekowi szarpać żyłkę, aż się zmęczy - bo wtedy można go spokojnie wyciągnąć.

Ludziom doprowadzonym do ostateczności zazwyczaj dlatego się udaję, 
że nie mają nic do stracenia.

Cóż Ci też pozostało po mnie?
Wspomnienie moich kości, wzlatujących, aby spocząć w tych dłoniach.
- Anne Sextone 

18 paź 2012

„Dla Ciebie wszystko” – Nicholas Sparks


Nikomu chyba nie jest obce to nazwisko? Odkąd pamiętam domagałam się jego książek i choć „Dla Ciebie wszystko” to dopiero drugie dzieło tego pana, to mam ochotę Go uścisnąć i podziękować mu za to co robi, bo robi to wyjątkowo i wspaniale.

Zakładając tego bloga nie zastanawiałam się nad tym ile powinnam zdradzać Wam wiadomości, postrzeżeń, przemyśleń na temat danej lektury i właściwie dalej się nad tym zastanawiam, ale tak jak i poprzednio; na koniec z pewnością zacytuję Wam jeden rozdział omijając co poniektóre fragmenty, aby jeśli ktoś skusiłby się na książkę, nie zdradzić najistotniejszych zagadnień, szczegółów fabuły.

Pierwszą książką Sparksa jaką miałam okazję przeczytać to „Bezpieczna przystań”, do której dobrałam się w jeden, pamiętny, duszny, lipcowy wieczór. Nogi miałam spieczone na słońcu i wydawało mi się, że od pasa w dół ktoś wylał na mnie wrzątek, dlatego dobrałam się do tej książki w nadziei, że choć na chwilę skupię się na czymś innym i tak też się stało, za co z uśmiechem podziękowałam, gdy tylko przeczytałam ostatnie zdanie rozwodząc się, jak to mam w zwyczaju, nad innymi scenariuszami dla bohaterów.
„Dla Ciebie wszystko” to najnowsze dzieło N. z 2012 roku. Uwagę przykuła już chociażby sama okładka, tytuł i rzecz jasna – nazwisko samo w sobie. + Oglądałam kilka filmów na podstawie jego książek i zawsze będę na tak!:)


 miał szczęście, że nie usiadł sobie tyłkiem na mojej książce!

Tak jak było w przypadku książki Jodi Picolut – „Głos serca” nie mogłam się oderwać i choć tym razem nie kusił mnie żaden jabłecznik:>to jednak, gdy zostało mi kilkanaście stron do końca domyśliłam się już wszystkiego i zabrakło mi tchu w piersiach, a łzy zaatakowały parę moich niebieskich oczu w przeciągu dwóch sekund i.. wcale się przed tym nie broniłam. Może większość z Was powie, że to niezbyt realne po prostu, ale ja, która kibicowałam od samego początku głównym bohaterom.

Amanda i Dawson. Dawson i Amanda. 

Wyryłabym te dwa imiona na najbliższym pnie drzewa i wmawiałabym sobie każdego ranka, że właśnie tak się ta książka zakończyła. Że gdyby to była rzeczywistość, jedliby teraz jajecznicę na boczku i popijali kawą w styropianowym kubku, a potem, na lunch popijaliby mrożoną herbatą, którą Dawson tak lubił. Co z Frankiem? Może jestem bez serca, ale nie jest mi go żal. Nie byłoby mi go żal ani trochę. Ogromny szacunek i podziw dla każdego kto sobie coś postanawia i się tego trzyma jednak w tym przypadku, bohatera zmusiły do tego raczej realia. Dla każdego człowieka na świecie ogromnym wstrząsem byłoby, gdyby własne dziecko mogłoby zginąć, umrzeć przez nas samych.. przez naszą słabość, uzależnienie. W tym przypadku – alkohol, który wszystkiemu, w tej sytuacji, był winien.
Tuck.. najukochańszy Tuck. To człowiek, który był niesamowity i choć zmagał się z tęsknotą, z bólem, z rozpaczą za swoją żoną, która zmarła – Clarą, on wciąż ją kochał i wciąż nosił ją w sercu. Zawsze. Chodź się załamał, chciał się poddać to podniósł się i walczył.
Żył dla Niej.
Dzięki Niej.
Istniał dzięki Niej.
Dawson. O nim za wiele nie będę pisać, bo poznawanie go osobiście jest o wiele przyjemniejsze. Chcę tylko napomknąć o jego.. wytrwałości, stałości w uczuciach? Nie wiem jak to nazwać. To, że będąc młodym zakochał się w pewnej dziewczynie. Nie. Nie zostali razem. Nie stworzyli rodziny, nie zbudowali domu. Ich drogi się rozeszły. Po latach się spotkali, choć tak naprawdę robili to w dzień w dzień w swoim sercu, gdzie przechowywali spędzone wspólnie dni, to jednak, realne życie tuż obok było całkiem inne. Nie było ciepłoty ciała, ich mieszających się oddechów i perfum. Splecionych dłoni ani objęć. Potem.. potem się spotkali i tam wszystko powróciło. Garaż, dom Tucka w Orientalu. Dawson tak jak ja i tak jak Ty, nie wybierał sobie rodziny, ale też nie podporządkował się reszcie. Nie stracił rozumu, serca, uczuć. Nie był jak tamci.
Ted i Abee. Przeraża mnie świadomość, że tacy mężczyźni naprawdę istnieją. Z takimi poglądami, z takim światopoglądem, z takimi ambicjami, a raczej ich brakiem.
Amanda. Tak. To ta dziewczyna, która czy tego chciała czy nie, czy tak miało być czy nie, tworzyła jedność nie ze swoim mężem Frankiem, a Dawsonem… 

Mam świeczki w oczach kiedy znów przerabiam tą książkę i zastanawiam się jak skrzętnie przejść do kolejnego akapitu. Nie chcę Wam więcej zdradzać, bo chyba i tak najważniejsze, najistotniejsze już zdradziłam.
 

 „Dla Ciebie wszystko” idealnie pokazuję jak jedna podjęta decyzja w przeszłości może zadecydować o naszej przyszłości. O naszym dalszym życiu. Jak wiele należy tak naprawdę od nas. I nie. Nie ma tej dobrej i złej drogi. Jest po prostu ta lepsza, która stworzy nam raj już tu na ziemi przeplatany od czasu do czasu problemami, które pokonamy razem i ta gorsza, która stworzy nam piekło tu na ziemi w formie udręki, żalu, bólu, strachu przeplatana od czasu do czasu minutami ulotnego szczęścia. 


Kilka cytatów i obiecany fragment rozdziału, który mnie rozczulił i ujął tak głupkowato za serce.


„Miłość zawsze mówi więcej o tych, którzy ją odczuwają, niż o tych, którzy są jej obiektem.”
 
„Wciąż prześladowała ją przeszłość, czyli Ty. A wierz mi, wspomnienia to dziwna rzecz. Czasami są całkiem realne, ale czasami stają się tym, czym chcemy, żeby były, i myślę, że Amanda usiłowała dociec, co tak naprawdę znaczy dla niej przeszłość.”

„To nasze miejsce, nasz mały zakątek świata, w którym miłość może wszystko. Myślę, że Wy dwoje zrozumiecie to lepiej niż ktokolwiek inny.”

„Zachowała listy, które wraz ze ślubnym zdjęciem Tucka i Clary oraz czterolistną koniczyną trzymała na dnie szuflady z bielizną nocną, w miejscu, do którego Frank nigdy nie zaglądał. Od czasu do czasu, gdy było jej szczególnie ciężko, wyjmowała te pamiątki. Czytała od nowa listy i obracała w palcach koniczynkę, zastanawiając się, kim byli dla siebie w tamten weekend. Kochali się, ale nie byli kochankami; przyjaźnili się ze sobą, ale po tylu latach byli dla siebie obcy. Jednakże łączyła ich prawdziwa namiętność, co do tego nie było wątpliwości.”

„(…) ona cierpi i jeśli czegoś się w życiu nauczyłem, to tego, że ludzie, którzy cierpią nie zawsze widzą rzeczywistość tak, jak powinni.”

„Jak powiedziałem, był rok 1942 i w rocznicę naszego ślubu wybraliśmy się do kina na For me and My Gal z Gene’em Kellym i Judy Garland. (…) Wątpię, żebyście kiedykolwiek widzieli ten film, i nie chcę Wam zawracać głowy szczegółami, dlatego powiem krótko: to historia mężczyzny, który się okalecza, żeby nie pójść na wojnę, a potem stara się zdobyć względy ukochanej kobiety, która uważa go za tchórza. Ja sam dostałem powołanie do wojska, do piechoty, więc częściowo rozumiałem bohatera, też nie chciałem zostawić mojej dziewczyny i iść na wojnę. Żadne z nas jednak wolało o tym nie myśleć i dlatego po wyjściu z kina rozmawialiśmy o tytułowej piosence. Nigdy nie słyszeliśmy ładniejszej i bardziej chwytliwej melodii. W drodze powrotnej śpiewaliśmy ją raz po raz. Tydzień później wstąpiłem do marynarki. (…)
(…) w biurze komisji poborowej wisiał plakat propagandowy, nawołujący do wstępowania do marynarki. (…) Mógłbym to robić, pomyślałem sobie, i podszedłem do okienka marynarki zamiast piechoty i zaciągnąłem się. Gdy wróciłem do domu i powiedziałem o tym Clarze, płakała wiele godzin. I kazała mi obiecać, że do niej wrócę.
Więc obiecałem.
Przeszedłem podstawowe przeszkolenie i poznałem regulamin. A potem, w listopadzie 1943, dostałem przydział USS „Johnston”, niszczyciel wyruszający na Pacyfik. (…) Nie wierzcie, gdy ktoś wam mówi, że służba w marynarce jest mniej niebezpieczna niż w piechocie czy marines. Albo mniej przerażająca. Jest się tam zdanym na okręt, a nie na własny rozum, bo jeśli on zatonie, to idzie się na dno razem z nim. Jeśli wypadniesz za burtę, to konwój nie zatrzyma się, żeby cię wyciągnąć. Nie można nigdzie uciec ani się ukryć, i świadomość, że nie ma się nad niczym kontroli doprowadza człowieka do szału. Nigdy w życiu bardziej się nie bałem niż wtedy, gdy służyłem w marynarce. (…)
W październiku 1944 roku przepływaliśmy obok Samaru; przygotowywaliśmy się do udziału w inwazji na Filipiny. W naszym konwoju płynęło trzynaście okrętów, co może się wydawać dużą liczbą, ale prócz lotniskowca były to przeważnie niszczyciele i eskorta, więc nie dysponowaliśmy wielką siłą ognia. I wtedy zobaczyliśmy na horyzoncie okręty nieprzyjacielskie, taką ich masę, jakby płynęła na nas cała flota japońska. Cztery pancerniki, osiem krążowników, jedenaście niszczycieli, które zamierzały posłać nas na dno morza. (…) Gdy Japończycy otworzyli ogień, pociski naszych dział nawet nie były w stanie ich dosięgnąć. Co więc mogliśmy w tej sytuacji zrobić? Wiedząc, że nie mamy najmniejszej szansy? Związaliśmy nieprzyjaciela walką. (…) nasz los był przesądzony. Otoczyły nas dwa nieprzyjacielskie krążowniki, ostrzelały z obu stron i zaczęliśmy tonąć. Na pokładzie znajdowało się trzystu dwudziestu siedmiu ludzi i tamtego dnia zginęło stu osiemdziesięciu sześciu. Wielu z nich to moi bliscy przyjaciele. Byłem jednym z tych stu czterdziestu jeden, którzy uszli z życiem.
Na pewno zastanawiacie się, po co Wam to opowiadam – (…) – więc zaraz przejdę do rzeczy.
Na tratwie ratunkowej, w samym środku bitwy, uświadomiłem sobie, że przestałem się bać. Nagle zrozumiałem, że nic mi się nie stanie, bo Clara i ja mamy jeszcze przed sobą wspólne życie, i ogarnął mnie spokój. Możecie to nazwać objawem nerwicy frontowej, jeśli chcecie, ale ja wiem swoje. Pod eksplodującym niebem zasnutym dymem z dział przypomniałem sobie naszą rocznicę ślubu sprzed kilku lat i zacząłem śpiewać For Me and My Gal, jak wtedy w samochodzie, gdy jechaliśmy z Raleigh do domu. Ryczałem na cały głos, jakbym nie miał żadnych trosk na głowie, ponieważ czułem, że Clara mnie słyszy i wie, że nie musi się o mnie martwić. Bo przecież złożyłem obietnicę. I nic, nawet bitwa na Pacyfiku, nie mogła mi przeszkodzić w jej dotrzymaniu.
To szaleństwo, wiem. Ale przeżyłem. A potem dostałem przydział na okręt załogowy, (…), i zanim się zorientowałem, wojna dobiegła końca.
Znalazłem się w domu.
Po powrocie nie mówiłem o wojnie. Nie mogłem. Nie wspomniałem o niej ani słowem. Było to zbyt bolesne i Clara mnie rozumiała. I powoli nasze życie wróciło do normy. W 1955 roku zaczęliśmy budować ten domek. Sam wykonałem większość prac. Któregoś popołudnia po robocie podszedłem do Clary, która w cieniu dziergała na drutach. I usłyszałem, że śpiewa For Me and My Gal.
Zastygłem w bezruchu i natychmiast wróciło do mnie wspomnienie tamtej bitwy na Pacyfiku. Zapomniałem o tej piosence i nigdy nie opowiadałem Clarze, co przeżyłem wówczas na oceanie. Ale ona musiała coś wyczytać z mojej twarzy, bo spojrzała na mnie uważnie.
- Pamiętasz naszą rocznicę ślubu? – zapytała, a potem wróciła do dziergania i ciągnęła: - Nigdy ci tego nie mówiłam, ale gdy służyłeś w marynarce, pewnej nocy miałam sen. Byłam na łące pełnej dzikich kwiatów i chociaż cię nie widziałem, słyszałam, że śpiewasz dla mnie tę piosenkę. I po przebudzeniu przestałam się bać. Bo do tamtej pory stałe się bałam, że do mnie nie wrócisz
.
Stałem w miejscu jak skamieniały. To nie był sen, wyznałem w końcu.
Ona tylko się uśmiechnęła, jakby spodziewała się takiej odpowiedzi.
- Wiem – powiedziała. - Tak jak mówiłam, słyszałam twój śpiew.
Później już nie opuszczało mnie przekonanie, że łączy nas jakaś potężna więź (…).”